Czego szukamy przez całe życie? Czy znajdujemy drugie połówki? Czy znamy samych siebie dobrze, żeby móc się z kimś związać?
Kolejny wpis miał być kontynuacją tinderowych historii, ale
zbliżająca się sesja, zbyt mała ilość czasu - nie pozwoliły, by powstał tak
szybko. Mimo tego, już którąś z rzędu bezsenną noc, zaczęłam się zastanawiać -
jak to jest - że można poznać tak wiele osób, a wciąż nie trafić na tego kogoś
"odpowiedniego". Zawsze mnie dziwiły koleżanki, które już ostro od
przedszkola zmieniały facetów jak rękawiczki. Oczywiście wspominam o tym z
przymrużeniem oka. Wtedy, to były tylko niewinne żarty i takie dziecięce
zabawy, ale - to już o czymś świadczy. Chyba tak jesteśmy zaprogramowani, że
poszukujemy non stop. Czasem mamy ten cel określony, czasem niekoniecznie. Nie mam
zamiaru negować tutaj bycia w wielu związkach, posiadania dużej ilości
partnerów. Zwyczajnie zastanawiam się czego my tak naprawdę szukamy. Często pada odpowiedź, że ideału. Czy taki
istnieje? Ktoś mądry mi kiedyś powiedział, że ideałów nie ma, ale można je
sobie stworzyć, kiedy znajdzie się odpowiednio dobry na nie materiał. Bardzo
prawdopodobne, że coś w tym jest.
Może to trochę jak z puzzlami, trzeba znaleźć
wszystkie pasujące do siebie elementy, zanim powstanie pełny obraz. Ale też nie
jest pewne, że taki obraz przetrwa, dopóki go dobrze nie oprawimy i nie
postaramy, by się nie rozsypywał. Chyba dopadł mnie nieco melancholijny nastrój
ostatnio i stąd te przemyślenia, ale mam wrażenie, że każdy buduje sobie taką
układankę. Każdy odkrywa powoli nowe elementy, dopasowuje je. Niekiedy trafi
się ich większą ilość, niekiedy tylko jeden puzzel. I tak jest też w relacjach,
dajemy i dostajemy dużo albo uczymy się nawzajem od siebie tylko jednej rzeczy.
Szukamy wciąż nowych elementów, które tworzą coraz to większy obraz, a czasem
obraz staje się już prawie całością - prawie - bo wciąż tej jednej części brak
i trzeba ją odnaleźć. Często słyszy się kolejną z "mądrych"
sentencji: "jak nie szukasz, to znajdziesz". Z jednej strony myślę,
że faktycznie to może skutkować jakimś radosnym finałem, takim dopełnieniem
normalnego, zwykłego dnia swoistą niespodzianką. A z drugiej mam wrażenie, że
jak bez tego szukania mamy się przekonać, czego tak naprawdę chcemy,
oczekujemy. Być może i tak, i tak jest w porządku, nie wiem - ważne by
wyciągnąć wnioski z obu opcji.
W czasie jednej z wielu moich rozmów na temat
związków i takiego poszukiwania wywiązała się konkluzja, że z wiekiem stajemy
się może coraz bardziej wybredni. Choć chyba lepiej zabrzmi, jeśli napiszę, że
po prostu precyzyjniej określamy swoje oczekiwania, może i wymagania, co do tej
drugiej osoby, połówki (lub inne dowolne określenie). Skoro jesteśmy nauczeni
doświadczeniem, to staramy się unikać błędów, cech nam nieodpowiadających - czy
to charakteru, czy wyglądu. Pisząc o tym w ten sposób, odnoszę wrażenie, że to
trochę egoizm - dopasowujemy kogoś do siebie, czasem nie myśląc o tej drugiej
stronie. Akurat mnie to zawsze hamuje przed podjęciem pewnych decyzji, ponieważ
myślę jak ten ktoś zareaguje czy nie wywołam jakichś niepotrzebnych przykrości.
A przecież to nic złego wykazać się odrobiną egoizmu, by nie wikłać się w
sytuacje beznadziejne, które mogą sprawić nieprzyjemności i żal obu
stronom. Zawsze może się okazać, że
rezygnacja z jakiejś relacji stanie się obopólną korzyścią, tym bardziej -
kiedy decyzja o tym wyniknie z rozsądnej rozmowy dwójki dojrzałych ludzi. Co
prawda, tam gdzie emocje i uczucia, nie można mówić o rozsądku - lecz warto
wysunąć go na pierwszy plan i bez zbędnych uniesień porozmawiać.
Sama z wiekiem
dochodzę do wniosku, że to rozmowa stanowi podstawę mojego wyboru, sposób w
jaki ktoś potrafi porozumieć się ze mną na płaszczyźnie intelektualnej. Choć
nie zaprzeczę, że nie jest to decydujący element. Bywa i tak, że coś zwyczajnie
"nie zagra", jeden mały szczegół, który jest nie do przeskoczenia. To
może być cokolwiek: gesty, mimika, zapach lub jego brak (mam tu na myśli
perfumy, a nie coś innego ^^), sposób wypowiadania się, tembr i ton glosu. Nie
mamy na to raczej wypływu, o ile można przymknąć oczy na pewne wady,
niedoskonałości, które jesteśmy w stanie zaakceptować, to są takie, których
nigdy nie przeskoczymy. Był taki czas, że sceptycznie podchodziłam do
zdobywania podobnych sobie doświadczeń, lecz w końcu może dojrzałam, może
zmądrzałam i wniosek nasunął się sam. W jaki sposób mam przeżyć cokolwiek jeśli
nie przez doświadczenie? Jak nauczę się czegokolwiek, jeśli sama tego nie
przeżyję? Cóż, okazało się, że ze zwolenniczki teoretyzowania, stałam się kimś,
kto woli podchodzić do życia przez empiryzm. Nie będę oceniać co jest lepsze,
co nie. Ale wracając do głównego tematu mojego posta, to poszukując, wolę
kierować się właśnie tym zdobytym doświadczeniem. Zaprogramowanie na
poszukiwanie od najmłodszych lat jest - chyba po to - by znaleźć, to szczęście,
radość, nagrodę, dopełnienie do naszego życia. Kwestią otwartą pozostaje: czy,
kiedy i jak, uda nam się znaleźć to "coś", tego "kogoś".
Przychylam się do wniosku, że warto szukać, nawet dlatego, by poznać dobrze
samego siebie. A może właśnie przy okazji zbudujemy z kimś ten obraz z puzzli i
oprawimy w jedną ramę? Któż to wie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz