ONLINE DATING - nowy sposób na randki czy pułapka życia w sieci...


Jak obecnie poznajemy ludzi? Jak nawiązujemy nowe znajomości? A nawet jak szukamy drugiej połówki? 

 
    W dobie Internetu, smartfonów, blogów odpowiedź nasuwa się sama - online. Nie zawsze byłam przekonana do takiej formy poznawania kogokolwiek. Co prawda, przemawia za nią wiele argumentów jak: szybkość, przystępność (każdy kto ma smartfon instaluje odpowiednią aplikację i już może udać się na poszukiwania), jeśli ktoś jest nieśmiały, nieidealny, ma kompleksy zawsze łatwiej zrobić mu pierwszy krok pisząc, a nie podchodząc do osoby, która mu się spodoba, na przykład w jakimś miejscu publicznym. Poza tym w sieci możemy stać się anonimowi, ale to też złudne, bo zawsze w jakiś sposób, ktoś może odkryć, że to my (o takich zabawnych przypadkach napiszę pod koniec). A co do minusów: nigdy nie wiemy, kto kryje się po drugiej stronie monitora czy ekranu telefonu, wybierając formę online liczymy na to, że  na przykład znajomi się nie dowiedzą, ktoś z uczelni, współpracownicy - niestety z tym się trzeba liczyć - i skoro wybieramy taką formę, to bądźmy gotowi na pytania. Możemy też trafić na osoby niebezpieczne, chore lub po prostu o skrajnie dziwnych zainteresowaniach. Dlatego nie wolno tracić zdrowego rozsądku i zwyczajnie myśleć o takich możliwościach.

     Zastanawiając się jak najlepiej podejść do tego tematu, postanowiłam założyć konto na jednej z najpopularniejszych ostatnio aplikacji. Posłużył mi do tego Tinder (oczywiście nie jest to lokowanie produktu) korzysta z niego przeogromna liczba osób. Znajdziemy tam pełno obcokrajowców (aplikacja jest globalna), czasem wpadniemy na znajomych, osoby nam znane z widzenia, z tego samego miasta itd. Na temat Tindera wypowiadało się i pisało wiele osób, nie odkryję tu niczego nowego, nawet na portalu wykop.pl znajdziemy hasztag #Tinder, pod którym czeka na nas masa śmiesznych, dramatycznych czy dziwnych historii, jakie spotkały tam jego użytkowników (eksperyment do wpisu na blog się powiódł, skoro i ja tam trafiłam). Ci którzy nie wiedzą jak działa ta aplikacja, to w skrócie: przesuwając w lewo czyjeś zdjęcie nie dajemy tzw. like'a, tym samym odrzucamy bezpowrotnie czyjś profil, zaś przesunięcie w prawo oznacza polubienie i jeśli druga strona zrobiła to samo, powstaje nam para, dzięki czemu możemy rozpocząć konwersację. Niewiele myśląc stworzyłam swój profil, który łączy się z profilem facebookowym udostępniając jedynie nasze zdjęcia profilowe, imię, wiek i zainteresowania. I się zaczęło... Nie zastanawiałam się zbytnio kogo przesuwam w prawo - skoro eksperyment - to zdałam się na przypadek. Pierwszy dzień przyniósł totalne zaskoczenie, bo par powstało kilkadziesiąt, z częścią konwersacje się rozpoczęły, z częścią nie. Przez następne parę dni par wciąż przybywało i przybywało, w sumie mile zaskoczenie, a z drugiej strony motywacja, że będzie materiał do opisania :D. Dwa tygodnie starczyły by poznać dziesiątki facetów, ich historie czy nawet poprowadzić z nimi krótkie rozmowy, kończące się tego samego dnia. Dało mi to pomysł na kolejne wpisy, w których skupię się na konkretnych typach facetów czy nietypowych znajomościach jakie tam nawiązałam. 

      Mimo prowadzenia wielu konwersacji, zaczęła mnie zastanawiać jedna kwestia. Co z tymi którzy tej rozmowy w ogóle nie rozpoczynają? Czy są nieśmiali? Sprawdzają ile par mogą uzbierać? Czy zwyczajnie tzw. "sparowanie" było kwestią przypadku i złego kliknięcia? Skłoniło mnie to do przejęcia inicjatywy i rozpoczynania konwersacji jako pierwsza. Używając oklepanych 5 słów "cześć, jak się masz?" doszłam do wniosku, że mało wskóram. Założyłam, że większość jednak nie pisze z nieśmiałości i wysyłając pierwszą wiadomość do kilkunastu mężczyzn posłużyłam się treścią: "Cześć ;) a gdyby nie przemawiało do Ciebie, że kobieta pisze pierwsza to od razu pa :D". Może i mało oryginalna, dla niektórych niezabawna treść, ale zawsze coś innego i niestandardowego. Z odzewem bywało różnie, niektórzy reagowali miłym zaskoczeniem i kontynuowali rozmowę, ciesząc się, że nie musieli zaczynać pierwsi. Inni z kolei reagowali śmiechem i z humorem traktowali wiadomość jaką otrzymali również kontynuując konwersację. Ale zdarzały się przypadki, które od razu kasowały pary, pewnie myśląc, że pisze do nich jakaś wariatka albo nie mając zamiaru pisania z osobą klikniętą przez przypadek, która nie jest w ich targecie (z tego miejsca pozdrawiam serdecznie pewnego użytkownika wykop.pl, tak posłużyłeś mi za jednego z wielu królików doświadczalnych, doradzam czasami więcej dystansu), co jest oczywiste, bo każdy ma swój gust i dyskusji to nie podlega. Taka taktyka pozwoliła mi również na zebranie wielu nowych historii, przemyśleń. Muszę przyznać, że nie spodziewałam się takiego ogromu osób, tym bardziej facetów, skłonnych poznać kogoś online. Tak jak pisałam na początku, istnieją zalety tej formy "randkowania", a przy obecnym tempie życia na pewno będzie ona coraz powszechniejsza, a być może stanie się standardem by kogoś poznać.  Jednak wciąż nasuwają mi się pytania: jak wiele tracimy na budowaniu relacji nie twarzą w twarz i mimo wszystko jak bardzo spłyca to każdą relację, skoro możemy napisać do kilku osób jednocześnie. Zostawiając te pytania bez odpowiedzi, czekajcie na ciąg dalszy jakim będą historie z Tindera... :) 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz