Kogo możemy poznać online? Jakie typy facetów? I czy może to doprowadzić do czegoś więcej?
Kontynuując temat Tindera, tym razem postaram się opisać mój subiektywny przegląd jakich mężczyzn można tam spotkać, co z tego wynika i czy warto oczekiwać czegoś więcej, korzystając z aplikacji, która skupia naszą uwagę głównie na wyglądzie danej osoby. Można powiedzieć, że to coś jak „lajknięcie” od pierwszego wrażenia. Zdarza się, że klikamy bezmyślnie, po to tylko by zbić jak największą ilość par, z których potem można przebierać. Tak jak pisałam poprzednio, to właśnie zrobiłam.
Pierwszą grupą facetów, jaką chciałabym opisać, są Ci którzy
lubią sobie ponarzekać. To takie trochę marudzenie w stylu bab, ale kiedy już
się zacznie, to nie ma końca. Nie jest to mówienie o swoich problemach czy
poważniejszych tematach (to nie czas i miejsce) tylko zwykłe wylewanie
frustracji. Rozpoczyna się rozmowę, wymienia kilka uprzejmości i zwykle po
oklepanym pytaniu „jak tam?” czeka nas krótka litania o tym jak to: zmęczenie
po pracy doskwiera, choroba, brak snu, brak szczęścia do fajnych kobiet i
mogłabym wymieniać tak dalej, ale nie mam zamiaru doprowadzić Was tym wpisem do
załamania nerwowego :D. Po kilkunastu takich przypadkach zaczęłam się
zastanawiać, o co chodzi! Oczywiście moja nad wyraz rozbudowana empatia
powoduje, że zawsze staram się pocieszać. Ale kiedy któryś z rzędu facet - z
pozoru wyglądający na zdjęciach na zadowolonego z życia i spełnionego - w taki
sposób prowadzi rozmowę, to przykro mi panowie, ale wymiękam. Mam świadomość,
że zakładacie te profile niekoniecznie by poszukiwać potencjalnych partnerek
itd., może robicie to z nudów. Jednak odnoszę wrażenie, że częściowo robicie to
po to, żeby móc się wyżalić. Nie twierdzę, że trzeba być twardym, silnym, nie
okazywać emocji, ale są jakieś granice. Chyba, że to taka taktyka, żeby brać na
litość, hmm może ja jestem dziwna, bo nie działa to na mnie (a przynajmniej nie
na takim etapie). Zwykle taka rozmowa kończy się po jednym dniu, bądź trwa
jeszcze kilka następnych. Jeśli trwa te parę dni, to również oscyluje wokół
narzekania. A to pogoda beznadziejna, a to w pracy właśnie coś się stało i
trzeba będzie dłużej zostać albo tyle nauki na studia, że „ojej”. Ja tego nie
neguję, ale dobrze byłoby kontrolować natężenie narzekania. To raczej nie
powoduje, że chce się dalej gadać ani tym bardziej, że chciałoby się czegoś
więcej. Może to przypadłość Nas wszystkich, że narzekamy, ale jednak dziwi
fakt, że żalicie się bądź co bądź używając aplikacji do randkowania i
poznawania płci przeciwnej w różnych celach (bo nie wątpię, że nie jestem
jedyną, która dostawała takie wiadomości). Nie będę się zgrywać i mówić, że Nam
- kobietom - to również się nie zdarza (też sobie lubię ponarzekać, ale zwykle
doprowadzam, to do takiego absurdu, że pozostaje tylko się śmiać), lecz chyba
totalnie nie o to chodzi, żeby początek jakiejkolwiek znajomości powodował, że odechciewa
się wszystkiego. Nie kupuję hasła, że „jak ktoś się ma komuś spodobać albo już
spodoba, to nie trzeba przed nim ukrywać swych emocji, nawet tych najgorszych,
najsmutniejszych”. Bo to, że nie trzeba, nie oznacza, że ma to być na porządku
dziennym. Czasem warto pokazać, to minimum optymizmu. Rozumiem, że można podać
milion powodów, przez które optymizm ulatuje gdzieś daleko, ale „randkowanie
online” czy zwyczajna „rozmowa online”, nie jest tym powodem. Przecież poznając
kogoś po raz pierwszy, już nieważne jak i po co, towarzyszy nam to uczucie
ciekawości, tajemniczości, takiego radosnego podniecenia, że coś jest nieznane.
To powinno budować każdego, niwelować chęć narzekania. Tymczasem nic z tego.
Rozmawiasz z facetem, posłużę się przykładem (imiona są
fikcją, historia i wiek nie), Jan 24 lata, po studiach, już pracujący,
(chciałoby się powiedzieć już połowa sukcesu, bo wiadomo, że pracę jest niełatwo
znaleźć, nawet będąc po studiach, dlatego kto by pomyślał o narzekaniu) z
początku myślisz, super może ktoś fajny, będzie o czym pogadać, poznać. Konwersacja
zaczyna się standardowo: „cześć, jak tam”. Po krótkiej wymianie informacji, że
oboje jesteśmy w domu, ja po zajęciach na uczelni, on po pracy, pojawiają się
pierwsze pytania o jakieś konkrety. I kiedy już rozmowa idzie płynnie, wtedy
pojawia się narzekanie. Najpierw na firmę, że to korpo zabija w ludziach całą
pasję do tego, co się kiedyś lubiło robić z przyjemnością (trudno się nie
zgodzić, wszyscy wiemy jak wygląda taka praca), po okazaniu mojego szczerego
współczucia – i rzeczywiście było ono szczere – następuje faza narzekania na
kobiety poznane czy na Tinderze, czy w normalnych kontaktach. I w sumie nie
widziałabym w tym nic dziwnego, skoro sama nie rozumiem, niektórych kobiet i
ich zachowań. Ale z drugiej strony po co ja mam to wiedzieć, że Ci z nimi nie
wychodzi? Owszem część kobiet będzie miało w tym momencie syndrom Matki Teresy
i będzie chciało się „zaopiekować”, żeby być tą inną, lepszą. Natomiast reszta
pomyśli, że to z Tobą jest coś nie tak i nie warto kontynuować tej znajomości,
jakkolwiek inne cudowne cechy byś posiadał. Wracając do przykładowego Jana.
Każda próba zmiany tematu kończyła się tym, że znowu na coś narzekał albo
dodawał, że tu i tu coś nie wyszło.
Kolejny przypadek, Sebastian lat 27, tutaj zupełnie inna
sytuacja. Po kilku wiadomościach stwierdza, że po co tak pisać, skoro można
pogadać przez telefon. Oczywiście -
myślę sobie - czyste wariactwo dawać komuś numer, ale skoro eksperyment
to eksperyment. Telefon na kartę, a czyjś numer zawsze można zablokować.
Zaczynamy gadać, początek nawet dość ciekawy, po czym zaczyna narzekać,
marudzić i nie wiem jak to jeszcze nazwać, ale chyba wylewać te swoje
#gorzkiezale na cały świat. Słucham chwilę-
żeby nie wyjść na totalną zołzę - po czym grzecznie się żegnam, mówiąc,
że mam coś do zrobienia. No to WOW, zatkało mnie. Rozmyślam nad tym chwilę i
stwierdzam, że to był po prostu skrajny przypadek. Tylko ile jeszcze takich
frustratów się czai?
Podając te dwa przykłady, chciałam pokazać schemat takiego
typu mężczyzn, bo niestety, powtarzało się to kilkunastokrotnie, a nawet kilkudziesięciokrotnie.
Mniej więcej w takiej samej konfiguracji lub innej. W większym czy mniejszym
natężeniu. Bardziej lub mniej otwarcie. Jan, Sebastian, Marek, Jarek, Daniel -
mogłabym wymieniać dalej - lat 22, 24, 27, 29. Nieważne, każdy z nich narzekał.
Powiem szczerze, że było mi żal tych facetów, w pewnym momencie. Dlatego, że to
już chyba desperacja, żalić się totalnie obcej, dopiero co poznanej osobie i to
kobiecie. I zadając sobie pytanie - co ich do tego skłania, co ich motywuje?
Doszłam do wniosku, że chyba najbardziej samotność (przynajmniej w większości
przypadków) i trudność w budowaniu jakichkolwiek relacji. Nie jestem
psychologiem (dyplomu nie posiadam, ale czy to potrzebne) ale utwierdzam się w
przekonaniu, że ktoś albo coś zawiodło na pewnym etapie ich życia. I albo im
się nie chce tego zmieniać, albo zwyczajnie nie umieją. Pozostaje tylko liczyć,
że sami zmienią coś w swoim życiu, trafią na kogoś, komu to przeszkadzać nie
będzie i to zaakceptuje lub będzie w stanie pomóc im to zmienić czy ograniczyć.
Tylko jedno pytanie pozostaje dla mnie nieodgadnione - naprawdę branie na
litość ma być sposobem na zainteresowanie swoją osobą?! Ciąg dalszy tinderowych
historii, tym razem może o bardziej porywających konwersacjach, już niedługo… :)
Nie podoba mi się, że jedyne platformy, przez które mogę zostawić tutaj komentarz są niepopularne. Poza tym to pada deszcz, co też mi się nie podoba, bo wtedy dzień szarzeje, a co za tym idzie i życie. Życie jest szare, jak szare są kolory tego blogu. Mam fatalistyczne podejście do życia, ale potrafię ciekawie uzasadnić swoje przemyślenia.
OdpowiedzUsuńTakże umówimy się na kolorową oranżadę? :)
Czy to ma być propozycja?
Usuń